Kraj

Torturowany biznesmen z Podkarpacia przerwał milczenie. Po napadzie zaczęła się jego walka ze strachem. "Nie wiem, w jakim kraju my żyjemy"

2025-01-02

Autor: Marek

W dramatycznym wywiadzie dla mediów, dotknięta ofiara brutalnego napadu opisała, jak piątka zamaskowanych mężczyzn wdarła się do jego domu w Łańcucie w nocy, wywołując prawdziwy koszmar.

Przypomnijmy, napad miał miejsce w nocy, kiedy to ofiara, pan Witold, głęboko spał. Rozpoczęło się to od głośnego dźwięku tłuczonej szyby. Mężczyzna z przerażeniem wspomina: "Zanim zdążyłem zareagować, zamaskowani napastnicy byli już w środku. Jeden trzymał młotek, reszta błyskawicznie rzuciła się na mnie".

Pan Witold został brutalnie pobity, a następnie torturowany w swoim własnym domu. "Tłukli mnie po głowie, polewali wrzątkiem, a najgorsze było, gdy przyłożyli mi nóż do gardła. Z krwi i bólu straciłem czucie w rękach, które były tak mocno związane, że nie potrafiłem się ruszyć" - relacjonuje.

Napastnicy zwrócili uwagę na jego finanse, żądając kodu do sejfu. "Nie byłem w stanie go podać z powodu ogromnego strachu, każda sekunda trwała wieczność. Myślałem, że mogę nie przeżyć do jutra" - dodaje z przejęciem.

W wyniku napadu z domu zniknęło 9,5 tys. euro, 51 tys. zł, cenny zegarek oraz biżuteria o wartości 40 tys. zł. Pan Witold przyznaje, że straty materialne to jedno, ale psychiczne cierpienie jest nie do zniesienia. "To doświadczenie zmienia człowieka" - podkreśla.

Interesującym szczegółem jest to, że napastnicy posługiwali się językiem ukraińskim, co skłania ofiarę do przypuszczeń, że byli to profesjonaliści. "Wiedzieli, co robią, wszystko było dokładnie zaplanowane. Zaledwie 45 minut zajęło im przeszukanie mieszkania" - dodaje pan Witold.

Po napadzie pan Witold wyznaczył nagrodę w wysokości 100 tys. zł za pomoc w schwytaniu sprawców. "Nie spocznę, póki nie zostaną ukarani za to, co zrobili. Zrobię wszystko, by takie sytuacje się nie powtórzyły" - zapowiada ze stanowczością.

Warto zauważyć, że pan Witold prowadzi firmę zajmującą się handlem bakaliami i zatrudnia pracowników z różnych krajów wschodnich. Ostatnie miesiące były dla niego wyjątkowo trudne, gdyż po napadzie musi zmagać się z traumą oraz obawą o bezpieczeństwo swojej rodziny. "Teraz trudno mi uwierzyć, że miejsce, które uznałem za bezpieczne, stało się sceną takiej tragedii" - podsumowuje.

Sprawa została zgłoszona na policję, a prokuratura potwierdziła, że śledztwo rozpoczęło się kilka dni po incydencie. Jednak pan Witold wyraża frustrację wobec reakcji organów ścigania: "Nie wiem, jak w kraju, gdzie powinno być bezpiecznie, może dochodzić do takich brutalnych przestępstw".

Cała sytuacja zwraca uwagę na rosnący problem przestępczości w regionach, które dotąd uchodziły za spokojne. W obliczu tego incydentu mieszkańcy Łańcuta zaczynają głośno mówić o potrzebie większych zabezpieczeń i ochrony ze strony policji.