Podczas lotu nad Atlantykiem na pokładzie samolotu wybuchła panika, kiedy niespodziewane turbulencje sparaliżowały załogę i pasażerów. Dzięki profesjonalnemu działaniu pilotów, udało się ustabilizować maszynę, a silnik zaczął ponownie działać. W samolocie znajdowało się 254 pasażerów, z których wiele osób doświadczyło drobnych obrażeń, mimo iż nie zgłoszono poważnych wypadków.

Po opanowaniu sytuacji, wśród pasażerów zaczęły się pojawiać głosy domagające się natychmiastowego lądowania na najbliższym lotnisku. Jednak, wbrew protestom, piloci zdecydowali się kontynuować lot do Kopenhagi, wracając do Europy.

Ta decyzja wzbudziła falę niezadowolenia, a pasażerowie krytykowali ją zarówno na pokładzie, jak i w mediach społecznościowych. Przedstawiciele Scandinavian Airlines musieli wydać oświadczenie, aby wyjaśnić powody podjętej decyzji. Podali, że nie byli w stanie zapewnić niezbędnych warunków do przeprowadzenia dokładnej kontroli technicznej w Miami, co mogłoby prowadzić do długiego uziemienia samolotu.

Niespokojny lot trwał 10 godzin i 6 minut, aż maszyna ostatecznie wylądowała na lotnisku w Kopenhadze. Wszyscy pasażerowie zostali zakwaterowani w hotelu w pobliżu lotniska, gdzie zostali zapewnieni o dalszej pomocy.

Jeden z pasażerów, który skontaktował się z CNN, opisał dramatyczne chwile w samolocie: "Wszyscy się modlili, prosząc o lądowanie, zamiast kontynuować lot nad otwartym morzem. To była sytuacja pełna niepewności i strachu".

Incydent ten przypomina o ważności środków bezpieczeństwa w lotnictwie, a także o tym, jak nagłe sytuacje mogą wpłynąć na pasażerów i załogę, zmuszając ich do radzenia sobie w kryzysowych warunkach.