IGNACY o "Limbo": "Pierwszy raz zaczęłem słuchać swojej muzyki" [WYWIAD]
2024-12-02
Autor: Agnieszka
Wiktor Fejkiel: Jakie powody stały za decyzją o nowym kierunku muzycznym i chęci eksperymentowania?
IGNACY: - Pragnąłem spróbować czegoś nowego. Przy tworzeniu mojego debiutanckiego albumu "Central Park" miałem jasne wytyczne, jednak na drugiej płycie chciałem pozwolić sobie na większą swobodę. Wiedziałem, w jakim mniej więcej kierunku chcę podążać, więc to był naturalny impuls, który we mnie narastał.
Czy to bardziej ewolucja, czy rewolucja?
- Muzycznie czuję, że to rewolucja – zmiana o 180 stopni. Jednak nie chcę całkowicie odciąć się od "Central Parku", który również odzwierciedlał moją osobowość i sposób myślenia o muzyce sprzed dwóch lat. Uważam, że to nowy etap w moim życiu i twórczości.
Jakie różnice dostrzegasz w procesie twórczym między "Limbo" a "Central Parkiem"?
- Przede wszystkim zacząłem sam myśleć o tym, jak chcę, by brzmiała moja muzyka. Dużo zmieniło się od momentu, gdy kupiłem swój pierwszy syntezator i nauczyłem się go obsługiwać. Tworzyłem własne banki brzmień, co nadało nowego kolorytu mojej twórczości. Proces tworzenia "Limbo" był znacznie krótszy niż w przypadku "Central Parku", co dla mnie stanowiło nowość. Muzyka powstaje najpierw, a potem piszę do niej tekst. Choć różnica w brzmieniu jest ogromna.
Co zainspirowało Cię przy tworzeniu "Limbo"?
- Głównie wpływy trip-hopu, szczególnie te klasyczne brzmienia lat 90. z Bristolu. "Nic nie widać po mnie", pierwszy utwór z albumu, powstał w czasie, gdy najwięcej słuchałem tej muzyki. Uważam, że na "Limbo" wyczuwalne są te inspiracje. Choć nie nazwałbym całego albumu trip-hopowym, w kilku utworach przemyciłem smaczki, które mogą przypaść do gustu fanom tego gatunku.
Co do tytułu… Czy odnosi się on do ikonicznej gry "Limbo" czy bardziej do stanu niepewności?
- Poznałem tę grę dopiero po wymyśleniu tytułu dla albumu (śmiech). Muszę przyznać, że mimo że wyskoczyła mi w przeglądarce. Zauważam pewne podobieństwa fabularne do niektórych historii na albumie, ale to był przypadek.
Eksperymentowanie głosem, jak w "24/7", to ciekawe podejście. Miałeś trudności z wyważeniem tych modulacji?
- Tak, to jest związane z tytułem albumu. Słowo "limbo" kojarzy mi się z głosami wydobywającymi się z otchłani, schowanymi pod powierzchnią i próbującymi się wydobyć. Chciałem, aby każdy utwór zawierał ten element ukrytego, zmodulowanego głosu, dlatego nie bałem się eksperymentować. To jeden z filarów tego albumu.
Pierwszym singlem zapowiadającym "Limbo" była "Trucizna". Jak odebrała to publiczność?
- Odbiór był bardzo pozytywny. Wiele osób, które kojarzą mnie z "Czekam na znak", było zaskoczonych, bo to coś zupełnie innego. Spodziewałem się, że materiał nie odniesie wielkiego sukcesu w radiu, ale cieszyłem się, że tak dużo ludzi doceniło utwór. Najbardziej cieszy mnie, że czerpię pełną satysfakcję z tej płyty – po raz pierwszy zaczynam słuchać swojej muzyki z taką przyjemnością.
Po stworzeniu "Nic nie widać po mnie", wiedziałeś jak chcesz kontynuować?
- Ten utwór powstał jeszcze podczas pracy nad "Central Parkiem". Pamiętam moment, gdy wytwórnia doradzała mi, aby się znalazł na debiutanckim albumie, to wydawało mi się nieodpowiednie. To był moment, w którym poczułem, że chcę tworzyć w tym stylu, co nadało rytm i kolor całemu albumowi.
Jaka myśl przewodnia towarzyszyła Ci na "Limbo"?
- Stan niepewności – co będzie dalej, troski o przyszłość oraz próba pogodzenia się z przeszłością. To jest esencją tego słowa "limbo".
Na wcześniejszym "Central Parku" zaprosiłeś gości: Zalię i Paulinę Przybysz. Dlaczego na "Limbo" nie zdecydowałeś się na współpracę?
- Miałem założenie, że na "Limbo" nie będzie żadnych gości. Były pokusy, ale chciałem zachować intymność. Teksty traktują o moich myślach, większość utworów jest jak monolog. To różni się od debiutu, na którym pisałem o relacjach międzyludzkich. Skupiłem się na tym, co jest w mojej głowie, próbując rozmawiać sam ze sobą.