W trakcie wieczoru wyborczego Donald Trump ogłosił swoje zwycięstwo i poświęcił dużo czasu na pochwały Elona Muska, określając go mianem "supergeniusza", który na chwilę oderwał się od swoich licznych przedsięwzięć, by wesprzeć jego kampanię. Musk stał się nową gwiazdą ruchu Make America Great Again (MAGA).

Według doniesień, Musk zainwestował około 200 mln dolarów w kampanię Trumpa, co jest znaczącą kwotą, szczególnie gdy całkowite wydatki kampanii wynoszą około 1,1 miliarda dolarów. Taki wkład może przynieść Muskowi ogromne korzyści, gdyż po wyborach kapitalizacja rynkowa Tesli wzrosła o 300 miliardów dolarów, co jest ponad dwukrotnie wyższe od rynkowej wartości takich gigantów jak General Motors czy Ford.

Musk, będąc blisko związany z rządem, może czerpać ogromne korzyści z kontraktów rządowych, które przekładają się na 10% jego fortuny wynoszącej 360 miliardów dolarów. Ta sytuacja rodzi obawy o tworzenie się "korupcyjnej oligarchii" w USA, gdzie bliskie relacje z prezydentem mogą wpływać na kształt regulacji dotyczących jego biznesów oraz umożliwiać mu unikanie wysokich opłat celnych.

Co więcej, Musk angażuje się w działania, które mogą być postrzegane jako wpływanie na politykę zagraniczną, co wykracza poza jego rolę jako doradcy. Ta sytuacja jest alarmująca, gdyż nie podlega regulacjom, które dotyczą pracowników federalnych.

Warto zadać pytanie, czy nadchodzące wydarzenia będą świadkami rozwoju nowego modelu współpracy między politykami a miliarderami. Przypadek Muska i Trumpa to nie tylko osobista relacja, ale także skomplikowana sieć politycznych i biznesowych interakcji, które mogą znacząco wpłynąć na przyszłość polityki w USA. Jakie zatem będą długoterminowe konsekwencje tej niezwykłej współpracy? Czy amerykańska demokracja jest gotowa na tak bliskie powiązania polityków z potężnymi magnatami biznesu, które mogą prowadzić do destabilizacji systemu? Czas pokaże, ale jedno jest pewne - nadchodzące miesiące będą ciekawym świadkiem tego, jak ta nietypowa relacja się rozwinie.